Strefa komfortu

 

Pisząc te słowa delikatnie wyzieram zza granicy swojej strefy komfortu, która jak się okazuje jest mocniejsza niż się spodziewałam. Mój pierwszy publiczny tekst, właśnie zadziewa się coś co można uznać za spełnienie mojego, pisząc przesadnie, marzenia. Biję się z myślami, czy mam coś do przekazania? Pewnie coś by się znalazło, ale szukanie tego, w miejscu, w którym jest mi niewygodnie, jest krótko mówiąc, trudne. Stworzyliśmy platformę, dzięki której mogę podzielić się wszystkim, a wybrać coś z całości i to po raz pierwszy, okazuje się być kłopotliwe.

Nie będę więc daleko szukać i skupię się na mojej ostatniej, dwutygodniowej, największej jak do tej pory, podróży. Wyjazd do Ameryki, krótki, intensywny i bardzo spontaniczny, padł pomysł i bilety zostały kupione. Polecieliśmy (w trójkę) do Los Angeles, wypożyczyliśmy samochód, zrobiliśmy 4000 kilometrów przez San Francisco, Las Vegas i z powrotem do LA. Moje główne i pierwsze spostrzeżenia nie dotyczą miejsc, a mnie samej. Okazuje się, że niezależnie od kontynentu i tego co sobie wyobrażałam, dalej jestem tą samą osobą, którą byłam a oczekiwanie, że będzie inaczej, w miejscu, do którego zawsze chciałam pojechać, jest tylko nadzieją. Problemy z którymi się mierzę na co dzień, są tymi samymi nawet w Los Angeles. Wiem, jest to dość oczywiste, jednak nadzieja zawsze umiera ostatnia. Zweryfikowałam to, że niezależnie od miejsca, dalej czeka mnie moja osobista praca do wykonania, jest to jednocześnie pocieszające i przygnębiające.

Kolejnym spostrzeżeniem jest fakt, że czułam się tam jak w domu. Ogromne ilości amerykańskich filmów jakie wchłonęłam podczas mojego życia, zrobiło swoje. Zaskoczyło mnie to, jak niewiele mnie zaskakuje. Klimat, budynki, ludzie, knajpy – wszystko bardzo znajome, jakbym już tam była, dziwnie naturalnie. Z jednej strony przyjemne i bezpieczne z drugiej irytujące. Zdałam sobie sprawę z tego, że wdarło mi się do głowy, wszystko co obejrzałam do tej pory i ile uwagi poświęciłam, nieświadomie, na wyobrażanie sobie co czują bohaterzy moich ulubionych filmów, przebywając w konkretnej przestrzeni. Okazuje się, że wymyśliłam to sobie nad wyraz trafnie.

Natura była zaskakująca, choć również znajoma, przed ekranem nie czuć przestrzeni, starałam ją sobie wyobrażać, ale w rzeczywistości jest naprawdę spektakularna. Niekończące się drogi, góry, jeziora, ocean. Wszystko jest większe, drzewa, szyszki, kwiaty… Chcę wrócić tam na dłużej, pobyć w jednym miejscu i poczuć otaczającą mnie przestrzeń. Słyszałam opinię, że nie warto jechać do Ameryki na tak krótko i faktycznie, jest to mało czasu, można się zmęczyć i przeboćcować. Jednak myślę, że taka zajawka skonkretyzowała moje potrzeby, teraz wiem co chciałabym mieć na dłużej, a co mogę pominąć. Z pewnością pominęłabym Las Vegas – duże, świecące i hałaśliwe. Dłużej zostałabym na pustyni, w małych miasteczkach i nad oceanem, zdecydowanie za mało było mi zwierząt. Myślę, że następny raz będzie mniej spontaniczny i bardziej przemyślany. Wiem też, że na pewno się to wydarzy, bo czuję już tęsknotę za tym dziwnym znajomym miejscem i za słońcem, które w lutym jest niezwykle ożywcze.

Strefa komfortu została przekroczona.