Hipotetycznie

– podczas posiłku jedząc steka, zupełnie przypadkiem wpada mi do głowy jedna z tych natrętnych i drastycznych myśli – mój pies leży martwy na podłodze, w sterylnym białym pomieszczeniu. Z jego podciętego gardła leje się krew, jego mięśnie jeszcze drgają. Na zawsze ulatnia się możliwość na szczęśliwe i pełne zabawy życie. Efekt tej myśli? –  rozpacz. Uczucia, podobne do tych które towarzyszą podczas oglądania filmu, gdzie śmierć psa jest motywem przewodnim (I Am Legend – to chyba najbrutalniejszy przykład).

Zastanawiałam się kiedyś, gdzie w zakamarkach mojego umysłu, podział się ten oczywisty związek pomiędzy krową na talerzu, a psem na kanapie? Znalazłam już odpowiedź dzięki Dr. Melanie Joy. Myślę, że ona wyjaśnia to najlepiej, dlatego zachęcam do obejrzenia – link podaję na końcu. Jednak teraz najważniejsze dla mnie jest to, że dziś jestem w momencie swojego życia, w którym nie widzę między nimi żadnej różnicy. Co jest moim osobistym sukcesem.

Osiągnęłam go, gdy pozwoliłam sobie na eksplorowanie tematu mimo lęku i wyparcia. Ale to była najłatwiejsza część – po prostu empatia. Potrzebowałam jedynie odpowiednich informacji i trochę wyobraźni. Najtrudniejsze było przede mną, niejedzenie mięsa… Moja siła przyzwyczajenia do smaku czy konsystencji, była ogromna, mogę powiedzieć, że byłam mięsnym freekiem. Nadal jestem, choć już niepraktykującym.

Była to walka podobna do tej z uzależnieniem. Często miałam momenty, w których odczuwałam, że muszę! zjeść mięso, bo inaczej nic nie ma sensu. I często przegrywałam.

To jedna z trudniejszych zmian w moim życiu. Do tego ciężko było mi zaakceptować siebie jako człowieka, który ma chęć na posiłek obciążony tak wielkim bagażem cierpienia. Był to czas pełen pretensji do siebie. W sklepie jak zza mgły, zamiast zwykłych produktów, zaczęły wyłaniać się części ciała, a ja w dalszym ciągu musiałam się powstrzymywać i regularnie odczuwałam dylematy „zjeść czy nie zjeść?”. Jednak udało się, bo nie było innej możliwości, dla mnie była to droga bez powrotu. Moje postrzeganie świata, zmieniło się diametralnie. W niewiedzy żyje się łatwiej. Teraz widząc ludzi beztrosko jedzących mięso w ogródku restauracyjnym, w wyobraźni widzę scenę wyjętą prosto z horroru. Jednocześnie pojawia się absurdalne uczucie zazdrości i tęsknoty za czasami sielanki. Niestety każda zmiana myślenia czy nawyków jest trudna. Teraz uważam, że niezaprzeczalnie warto było się zmienić.

Czasem dopada mnie ten dziwny nastrój, wszystko dookoła wydaje się być surrealistyczne, to jak świat funkcjonuje, to jak społeczeństwo działa, a jak do tego obrazka dodamy logo uśmiechniętej krówki – na opakowaniu z mięsem mielonym!!! mamy przepis na Delicatessen.

Tak… można czasem zwariować, w końcu żyjemy w świecie absurdu.

Polecam: